W mojej „ulubionej” telewizji śniadaniowej (dostarczającej dużej ilości inspiracji) w milczeniu oglądałem rozentuzjazmowane prezenterki, które przeżywały sukces Janowicza. Z jednej strony można zrozumieć podziw dla tego młodego sportowca (ba rówieśnika). Niestety u nas panuje brzydki zwyczaj rozpętywania różnorakich małyszo czy kubicomani. Moim zdaniem jest to dość dziwny wyraz doceniania – przez chwilę traktuje się dane osoby jako półbogów, natomiast po upływie kilku lat, lub po porażce, można odnieść wrażenie, że umarli oni śmiercią naturalną. Wiele osób traktuje takie osoby jako „maszynki” do robienia pieniędzy – roboty zaprogramowane tylko i wyłącznie do wygrywania.
Pocieszającym są jednak słowa samego obiektu, tworzącej się mani. W jednym z wywiadów dla dziennika.pl mówił on: „może w telewizji czy na korcie wyglądałem na opanowanego, ale tak naprawdę to w środku mnie już nie było tak fajnie. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak ja, zwykły szaraczek, doszedłem do finału tak dużego turnieju, powyżej którego są już tylko Wielkie Szlemy i masters. Tym bardziej, że przecież wcześniej musiałem grać tu w eliminacjach, bo miałem zbyt niski ranking, żeby się znaleźć w głównej drabince. Wciąż nie do końca wiem, jak to się wszystko stało, bo jeszcze pewne rzeczy do mnie nie dotarły” Cały wywiad znajdziecie TUTAJ.
Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !