Inspiracje miewamy różne. W ostatecznym rozrachunku liczy się jednak to, co powstaje z fascynacji choćby tak denną muzyką jak smętne kawałki chłopców z RFN. Pan Mundek czytuje Goethego w oryginale. Prawie na pewno nie dowiem się nigdy jak to jest być w świecie, do którego mój znajomy ma dostęp, jaką wolność daje mu lekkie poruszanie się wśród romantycznych metafor. (Wolność od doraźnej rzeczywistości mam na myśli.) Zazdroszczę mu tych podróży w czasie, w odmętach XIX-wiecznych rozważań.
Przykład Pana Mundka świadczy, że nie należy wstydzić się tego, co stanowi zarzewie naszych czynów. Śmiało zatem przyznaję, że początek mojej podróży do Meksyku także unurzany jest w kulturze popularnej. Przy czym chodzi o ten fragment kultury, który jest bardziej popularny niż się wydaje być. To dlatego, że wielu telewidzów nie przyznałoby się w życiu do śledzenia losów bohaterów seriali produkowanych w Ameryce Południowej. Ja się przyznaję. Potrafię docenić chwile spędzone na oglądaniu serialu nazwijmy go nieprecyzyjnie azteckim. Po pierwsze paru rzeczy można się z nich dowiedzieć o rzeczywistości społeczeństw Ameryki Południowej. W słynnym „Muñeca brava” (w roli głównej moja ulubiona Natalia Oreiro) może zbyt dosłownie, ale z tego co wiem z literatury, właściwie stosunki w domu, gdzie rozgrywa się większość akcji, odzwierciedlają hierarchiczną konstrukcję społeczeństwa: na dole służba, u góry państwo, w kuchni knucie przeciwko władzy właścicieli. Silne więzy jakie łączą dorosłe już dzieci z rodzicami, których zdanie bywa kluczowe w konfliktach. Religijność przejawiająca się uwielbieniem Matki Boskiej z Guadelupe pomieszana z indiańskimi wierzeniami. To nie wymysły reżyserów seriali. To tamtejsza rzeczywistość. Wiem to nie tylko z książek, ale też od naocznych świadków. Dobry serial aztecki potrafi być meta, sam naśmiewać się ze swojej konwencji (nie czeka aż zrobią to kontestatorzy). Bohaterowie siedząc przy kawie mówią: „Siedzimy przy kawie i gadamy jakbyśmy występowali w jakimś ciągnącym się serialu”. (To chyba z „Maria Rosita, buscame una esposa”). O dobrodziejstwach jakie przynoszą seriale emocjom telewidzów nie będę przypominać (są oczywiste). Podejrzewam też, że telenowele są nośnikiem archetypów żyjących w mitologiach, które przed zapomnieniem schroniły się w literaturze, a obecnie w serialach. Wielu miłośników telenowel dzięki regularnemu oglądaniu utrzymuje poczucie tożsamości, wie jak żyć. Dobry bohater w serialach azteckich jest ewidentnie dobry, ma nieugięty kręgosłup moralny, choćby nie wiem jak zły bohater chciał go złamać. Oj, o azteckich serialach mogłabym długo, ale to nie jest tekst filmoznawczy tylko publicystyka podróżnicza.
Podróży do Meksyku jeszcze nie odbyłam. Na razie zbieram inspiracje. I kasę. Oglądam telenowele: „Destilando Amor” i „Mar de amor”. Obczytuję się też w odpowiedniej literaturze. Ostatnio wydawnictwo Czarne wydało książkę Hugh Thomsona „Tequila oil”. Książka jest świetna. I jak dobrze pasuje do moich planów meksykańskiej podróży. Jej bohater jedzie przez ten kraj, wiadomo, przeżywa przygody (niektóre przeżywa z trudem), cytuje literaturę dotyczącą Meksyku: książki D.H. Lawrence’a, Evelyna Waugh, Aldousa Huxley’a i innych. Autor zamieszcza schematyczną mapkę. Wyrwę sobie tę mapką z książki i powtórzę jego trasę. Tylko, że nie będę spać w samochodzie jak bohater książki (był trochę bardziej odważny niż ja). Mój ulubiony serwis HostelsClub ma lepszą ofertę miejsc, gdzie można wygodnie przenocować. Wygodnie i bezpiecznie. W Meksyku z bezpieczeństwem może być różnie. Kiedy już cała i zdrowa wrócę z podróży nie napiszę książki. Po prostu opowiem wszystko Panu Mundkowi.
Karolina Witoj
Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !