Włączamy prąd – kontakt z lekarzem rodzinnym
Pierwszym naszym kontaktem z misyjną „organizacją”, jaką jest służba zdrowia, jest najczęściej lekarz rodzinny. Jak to pięknie brzmi… lekarz rodzinny. Kiedyś częściej słyszałem lekarz pierwszego kontaktu, ale rodzina to jeden z fundamentów wszystkich planów wyborczych, rodzina brzmi dumnie. O rodzinę się dba i troszczy – wie o tym każdy polityk. Tylko malkontent powie, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu i się jej nie wybiera – ale polityczny lukier szczęśliwej, bezproblemowej rodziny funkcjonuje w najlepsze. Niczym amerykański sen, w którym stęskniona żona wita swojego zapracowanego męża z ciastek w ręku. Wybaczcie, ale w tym momencie na polskim gruncie wyobraziłem sobie, że jest to ciasto służące do rzucania w kogoś… chyba bardziej takie ciasto pasuje do polskich realiów.
Do tegoż lekarza rodzinnego należy się zarejestrować. Niekiedy zajmie nam to kilka minut niekiedy pół dnia. Niekiedy czekamy w przychodni na przyjęcie kilka minut, niekiedy pół dnia. Niekiedy lekarz rodzinny spóźni się do pracy 30 minut, a pierwszą jego czynnością jest plotkowanie oraz zaparzenie sobie kawy. Niekiedy trudno się dodzwonić do przychodni… Ostatnimi czasy odkryłem tego powód, kiedy obsługująca mnie pani sekretarka, jednocześnie (przez telefon) załatwiała swoje prywatne sprawy z bankiem i trwało to łącznie dobre 30 minut. Ale wiem… Artur się czepia. To jest szczegół. Szczegółem jest, że ja czekam z kartą na wklepanie do komputera, a Pani poszukuje numeru rachunku bankowego i radośnie oznajmia, że trochę to zajmie, bo jest w pracy… Ta… Po mojemu… niech sobie Pani załatwia cokolwiek chce, ale kiedy nie ma pacjentów i z telefonu, który nie obciąża linii przychodni… Może ktoś potrzebujący chciałby się dodzwonić? E tam… Marudzę.
Para buch, koła w ruch…
Dostaliśmy się do lekarza rodzinnego. Załóżmy, że mamy uraz głowy. Lekarz się nam przygląda i wypisuje pilne skierowanie do neurologa (na tomograf i inne tego typu wynalazki nie może i ochoczo o tym informuje). „O widzę, że zeszły panu krwiaki z pod oczu. O widzę, że ma pan ciągłe jedno przekrwione oko. O widzę, że ma pan krwiaka. O widzę, że panu słabo i boli pana” – O widzę, że Pani dostrzegła coś, czego ja wcześniej nie widziałem… Jak dobrze udać się do lekarza… Wiecie co? Od razu się poczułem lepiej, kiedy obejrzał mnie specjalista.
Jedziemy w szczęściu do neurologa. Kierujemy się do rejestracji. Miłe Panie pytają się czy jestem po wypadku samochodowym – hmm. Pan Artur wskazuje, że po prostu grał w piłkę nożną – sport to zdrowie. Mimo pustej placówki, są trudności z dostaniem się do lekarza – jednak słowo pilne na skierowaniu nic nie zmienia. Pan Artur uzyskuje reprymendę. Zostaje zjechany jak pies, dlaczego w nocy nie zadzwonił po karetkę, tylko dziś idzie z tą głową. Pan Artur tłumaczy, że jest poszkodowanym, że średnio miał jak i głowę, aby myśleć w takowej chwili. Jedyne o czym myślał to iść spać. Po wysłuchaniu monologu reprymend oraz pouczeń, zostajemy potraktowani priorytetowo – czytajcie, zostałem przyjęty od ręki. NO wyjątek…przecież nikogo w przychodni nie ma! Pan Artur wchodzi do gabinetu, w którym lekarz prosi, aby przyniósł mu swoją kartotekę, bo Panie z sekretariatu jeszcze tegoż nie uczyniły - hmm. Po wykonaniu polecenia, szybko zostaje zbadany i wysłany do szpitala w celu „badań komputerowych”. Lekarz mówi, że nie ma się co bawić w takich sytuacjach, kieruje do szpitala (tam mi mają wszystko zrobić), bo gdyby skierował na samo badanie czekał bym 3 miesiące. O to szczęśliwy wędruje do szpitala.
Brak zasilania po raz pierwszy!
Dotarłem do szpitala, zarejestrowałem się i ustawiłem w kolejce. Patrzę, iż przede mną są tylko trzy osoby. Jednak moją przedwczesną radość szybko rozmyła pewna dziewczyna, która stwierdziła, iż przez 3 godziny nie zmienił się numerek… Przez 180 minut nie uległa żadna zmiana w kolejce… No nic czekam. Zaczyna mi się robić słabo, ból staje się coraz bardziej nieznośny, ale czekam. Przy okazji słyszę o znajomych, którzy czekając na przyjęcie, krótko mówiąc „schodzą” z tego świata. Krwiak i podobne tego typu bestie nie czekają grzecznie w kolejce. Jakże musi być silny ból najbliższych, gdy się dowiadują, że ich syn, kolega, ojciec, córka, koleżanka, matka umiera na izbie przyjęć czekając „x” godzin na przyjęcie. Ale wiem… znowu się czepiam. Przeklęty malkontent. No i czekam, aż tu nagle… mój numerek! Czuje się jakbym wygrał los na loterii. Dobrze, że nie choruje na serce, chyba, bo ta emocja mogłaby na mnie zbyt mocno zadziałać.
A ty chłopaczku, po co tutaj przybyłeś?
Wkroczyłem do tajemniczego pokoju (komnata tajemnic) – zawiało grozą. Podałem dane osobowe- z uśmiechem, w końcu zostałem przyjęty. Odpowiedziałem po raz setny, czemu przybyłem do szpitala – wyjątkowo nie z powodu marnowania czasu w kolejkach. Pokazuje czoło – myślę, że skoro inni uważają, że jestem po wypadku samochodowym, to widać czemu przybyłem do szpitala. Mówię, że czuje się słaby, boli mnie głowa, lekko rozmywa mi się obraz i jest mi nie dobrze. Pani uśmiecha się i mówi – ja też się czuje słabo, też mi nie dobrze i … Może tyle starczy, dalszych żartów nie rozumiałem i nie uważam, iż warto jest prezentować wesołą twórczość szpitalnych komików. Stoję z rozwalonym czołem, w którego wnętrzu rozbrzmiewają mi reprymendy z poradni neurologicznej. Jak to jest, że w jednym miejscu wskazują na moje szaleństwo nie udania się do szpitala i ryzykowania zdrowiem i życiem, a w szpitalu patrzą na mnie jak na wariata? Ma to sens? Pani usadowiła mnie w kolejnej poczekalni…
Brak zasilania po raz drugi!
Czekam sobie… Około godziny czekałem na przybycie lekarza. Kiedy nadszedł, musiałem po raz kolejny opowiedzieć moją historię życia. Wysłał mnie na rentgen – oczywiście mogłem go zrobić zanim przybył, jednak nikt nie wykazał takowej inicjatywy… w końcu mamy czas… Teraz czekam sobie przy rentgenie. Czekam, aż ktoś łaskawie przyjdzie… mija kolejne pół godziny. Przybywa pracownik, robi mi 2 zdjęcia, po czym znika. Organizacja wprost wyśmienita. I co mnie czeka po zrobieniu zdjęć? Tak! Zgadliście! Czekam sobie…
Beznamiętne spojrzenie profesjonalisty
Zostałem przyjęty. Poinformowano mnie, że mam czaszkę całą. Poinformowano mnie, że mam stłuczone czoło. Poinformowano mnie, że boli, bo „mózg ma ciasno i nie lubi, gdy się w niego tłucze” – serio? Oglądam discovery, panie House! Mam się oszczędzać. Wykonał także serie badań, które zrobił w sposób niezwykle flegmatyczny i widać było, że go to nudzi. No i zostałem wypuszczony do domu. Cała przygoda ze służbą zdrowia kosztowała mnie 6 godzin. Trzeba mieć zdrowie by chorować...
To nie wszystko…
Za tydzień miałem udać się na wizytę kontrolną. Miałem… to chyba najbardziej odpowiednie słowo. Nie widziałem sensu odwiedzać po raz kolejny służby zdrowia… Skoro tydzień temu byłem potraktowany jak wariat, i stwierdzono, że ma całą czaszkę… to co się zmieniło? Sama czaszka nie pękła. Innych badań mi nie zlecą. Chodzę, pamiętam jak się nazywam, nie zasłabłem i znak na czole znikł – możliwość zostanie dublerem Pottera przepadła... Perspektywa czekanie 6 godzin by usłyszeć: „jest ok” średnio do mnie przemawiała. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jestem malkontentem. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie doceniam uroków spędzonych na szpitalnej poczekalni. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wręcz pluje na uśmiechnięty personel szpitala, który w pocie czoła stara się nam pomóc. Jestem Polakiem. Muszę się przyczepić do tej świetnie naoliwionej i sprawnie działającej machiny. Muszę wytknąć, że ludzie czekają po „x” lat na zabiegi, po czym dowiadują się, iż zaszły w ich organizmach nieodwracalne zmiany i… muszą czekać na inny zabieg. Muszę wytknąć, iż organizacja jest wręcz doskonała, logistyka wyśmienita, gdyż czekać pół godziny aby lekarz przyszedł zrobić zdjęcie… jest mistrzostwem świata. Domyślam się, że połowę czasu oczekiwania zajęła lekarzowi wędrówka tam i z powrotem – niczym Hobbit. Wiem, że ruch to zdrowie, ale chyba nie w każdej sytuacji…
Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !