"Igrzyska Śmierci'' znam bardzo dobrze – czytałam zarówno książkę, jak i oglądałam film. Byłam ciekawa, co wymyślili reżyserzy parodii - Jason Friedberg i Aaron Seltzer znani z "Poznaj moich Spartan'', "Totalny kataklizm'', "Wampiry i świry'' czy też "Wielkie kino''.
W "Igrzyskach śmierci'' świat podzielono na dystrykty. Zbliżają się wybory do corocznych głodowych igrzysk, w których uczestnicy na śmierć i życie rywalizują o jakże cenne nagrody: stara szynkę, nadgryziony ogórek i kupon do Subwaya. Zwycięzca może być tylko jeden. Kto nim zostanie? Duże szanse ma żyjąca w dwunastym dystrykcie Kantmiss Evershot. Dziewczyna zwróciła na siebie uwagę, po tym jak na ochotnika zgłosiła się za swoją młodszą siostrę. Ponadto przemawiają za nią zdolności łucznicze i pewność siebie. Tych cech z pewnością brakuje Peterowi Malarky'emu. Chłopak chodzi wiecznie uśmiechnięty i najwyraźniej nie wie, w jakim świecie żyje. Z radością na twarzy przystępuje do zawodów. Zmagania toczą się na specjalnie przygotowanej arenie. Jedni radzą sobie sami, a inni tworzą sojusze. Kantmiss (Maire Walsh) od początku pokazuje swoje możliwości. Eliminuje kolejnych przeciwników i zbliża się ku wielkiej wygranej.
Od początku "Igrzyska Śmiechu'' sprawiają, że mam większą ochotę płakać niż się śmiać. Seltzer i Friedberg powinni pomyśleć o zmianie zawodu lub przejść na wcześniejszą emeryturę. W grze aktorskiej trudno znaleźć pozytywne akcenty. Widać, że praca nad rolą nie wymagała zbyt długiej pracy. Bohaterowie nie są skomplikowani – łatwo przewidzieć ich kolejne ruchy. Szczególnie w oczy rzuca się Peter grany przez Cody'ego Christiana. Na plus wypada postać Effoff (Lauren Bowles) – opiekunki trybutów z Dystryktu 12. Tylko sceny z jej udziałem wywołały u mnie uśmiech. Powód? Największe podobieństwo do swojej oryginalnej bohaterki Effie Trinket (Elizabeth Banks). Zaobserwowałam je nie tylko w wyglądzie, charakteryzacji czy ubiorze, ale także w mimice. Innych aktorów również wzorowano na ich pierwotnych postaciach z "Igrzysk śmierci''. Widząc z daleka Mairę Walsh łatwo ją pomylić z Jennifer Lawrence.
"Igrzysk Śmiechu'' zdecydowanie nie polecam. Chyba, że ktoś naprawdę nie cierpi "Igrzysk śmierci''. Może wtedy znajdzie coś zabawnego w tym filmie. Do mnie nie przemawia ani dążenie do celu po trupach Kantmiss ani sceny, gdzie ni stąd, ni zowąd pojawiają się wyraźnie zagubieni czarodzieje z Hogwartu i grupa niezniszczalnych, szukających nowego członka. Rozumiem parodie o wampirach, ale "Igrzyska Śmierci'' mimo tego, że są przeznaczone głównie dla młodzieży, niosą ze sobą ważne przesłanie. Pokazują wpływ władzy na ludzi i walkę o wolność. Nie bez znaczenia pozostaje rola mediów – telewizja służy do szerzenia strachu i propagandy. Wiadomo, że parodię traktuje się z przymrużeniem oka, jednak niektóre tematy powinno się pomijać. "Igrzyska śmiechu'' to jedynie zbędna rozrywka.
Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !